The boy who giggled so sweet

>> poniedziałek, 2 listopada 2009

Spóźniłem się na ostatni pociąg i wyglądało na to, że spędzę w X najbliższą noc. Nie żebym miał coś przeciwko temu miastu - sławnemu na cały świat z unikalnej kolekcji fabrycznych kominów celujących w szarobure niebo - ale byłem już mocno spłukany, a człowiek z moją pozycją nie może już w krzaczorach spać, jak to onegdaj bywało. Nie ma co za dużo myśleć - pomyślałem - trzeba iść do jakiegoś hotelu - po czym poszedłem do jakiegoś hotelu...


Jako że X nie jest mi bliżej znane, a na ulicy nie było się kogo zapytać (jeśli nie liczyć meneli oblegających dworzec, ale dworzec kolejowy to zdecydowanie za niska kategoria noclegowni jak dla mnie, w końcu - jak już rzekłem - jestem człowiekiem z pozycją), po prostu poszedłem przed siebie w kierunku czegoś, co uznałem za historyczne centrum miasta. Zanim jednak dane mi było ujrzeć cudną starówkę, pamiętającą czasy fundatora miasta, sławnego księcia Władka Brzydkiego, mój wzrok przyciągnął dychawicznie migocący neon. Ledwie widoczny napis "HOTEL" raz pojawiał się, raz znikał, by po chwili pojawić się, za każdym razem jakby ze wstydem, że jeszcze działa i przyciąga uwagę przechodniów.
Dobra nasza - pomyślałem - widoczne zaniedbania w marketingu pozwalają mi się domyślać, że nie jest to pięciogwiazdkowy przybytek, a więc jest tanio.
I rzeczywiście nie był to krewniak Marriotta, Ritza czy Hiltona. Ale było czysto - biednie, ale schludnie - co więcej, zza kontuaru recepcji uśmiechała się do mnie przemiła staruszka, budząca jakże ciepłe wspomnienia wakacji spędzanych u babci, w domu również biednym, ale schludnym. Miłe miejsce - pomyślałem, a jako że jest to zawstydzająco krótka i płytka myśl, natychmiast się skorygowałem - naprawdę miłe, miłe miejsce. Mile pokrzepiony miłą myślą o miłym miejscu, z miłym uśmiechem na obliczu podszedłem do przemiłej staruszki.
Już miałem się odezwać, gdy staruszka - cały czas z miłym uśmiechem na ustach - sięgnęła pod blat kontuaru. Zaraz sięgnie spluwę, pomyślałem, na szczęście sięgnęła tylko formularz dla gości. Ależ jestem znerwicowany - albo za dużo oglądam pogrobowców Quentina Tarantino. Pomyśleć o tej przemiłej babulince, że trzyma w zanadrzu spluwę, to jak podejrzewać, że z Polską jest coś nie tak. Absurdalne, prawda?
- Doby wieczór - powiedzialem i zacząłem wypełniac formularz rejestracyjny.
- Dobry wieczór - odpowiedziala staruszka cichym głosem. Bacznie mnie obserwowała, cały czas się jednak uśmiechając.
- Chciałem wynająć pokój na noc - prawdę mówiąc, to jej miłe przypatrywanie się zaczęło mnie lekko denerwować.
- Wiem - odparła z tym swoim niezmąconym spokojem.
- No właśnie, są jakieś wolne pokoje?
- W naszym hotelu zawsze są wolne pokoje dla spóźnionych wędrowców. Ten hotel jest jak bestia, która nigdy się nie nasyci.
Niech ktoś mnie poprawi, ale przemiłe babcie pracujące w recepcji podrzędnego hoteliku raczej tak nie mówią. Nie powinny, prawda? A poza tym to takie mało trafne wyznanie - z marketingowego punktu widzenia.
- Może mną się nasyci - spróbowałem zażartować. Co za wariatka, starej babie się we łbie pomieszało.
- Tak się Panu wydaje? Może i tak...Pokój numer 8, pierwsze piętro, pierwsze drzwi po lewej, oto klucz - wskazała mi ręką schody na piętro.
- Dziękuję - przesunąłem formularz w jej kierunku - Od której wydawane jest śniadanie?
- Od siódmej. Myśli Pan, że zje jutro śniadanie? - zapytała, niedbale odkładając formularz.
- Mam nadzieję, że tak. Prawdę mówiąc, jestem bardzo głodny już teraz.
- Hotel też jest głodny, obawiam się, że nie będzie czekał do poranka.

Wariatka! Kompletnie szurnięta baba! Co ona sobie myśli, że tekstami rodem z podrzędnego horroru będzie sobie ze mnie jaja robić!? Nie miałem wielkiego wyboru, było już za poźno na łażenie po X i szukanie innego noclegu, postanowiłem więc dać sobie spokój i puścić jej uwagi mimo uszu.

- Jakoś będzie musiał się obejść smakiem - ostro uciąłem rozmowę,zdobywajac się na lodowaty ton głosu. Nie będzie mnie baba straszyć; pewnie jeszcze nagrywa to wszystko na kamerze, żeby sie poźniej nabijać z przestraszonych min ludzi. Ruszyłem w stronę wskazanych schodów - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziała jakby urażona. Aż mi się głupio zrobiło, taka miła staruszka, może trochę dziwaczka, ale w gruncie chyba niegroźna. Pewnie jej się nudzi na nocnej zmianie, więc próbuje się jakoś rozerwać (mam nadzieję, że nie czytają tego muzułmanie, nie chciałem nikogo urazić!).
- Taaaa...a tak właściwie, jak się ten hotel nazywa? Jakoś mi to umknęło.
- Nie uwierzy Pan.
- A dlaczego? Pewnie, że uwierzę; już mnie chyba nazwa nie zaskoczy. Proszę powiedzieć.
- Nikt nie wierzy w tą nazwę, więc czemu Pan miałby uwierzyć?
- Niech Pani zaryzykuje.
- No dobrze; skoro tak Panu zależy na tej wiedzy. Hotel nazywa się The Boy Who Giggled So Sweet.

Now fuck me - pomyślałem z właściwą sobie elokwencją - jeśli to nie jest zaskakująca nazwa...

0 komentarz(y):

Prześlij komentarz